Straszny niewypał
Parę lat temu, czekając na przystanku na autobus do domu, zajrzałam do torby i zobaczyłam, że zapomniałam zabrać ze sobą jakiejkolwiek książki. Perspektywa dłużącej się, parogodzinnej podróży przeraziła mnie tak bardzo, że postanowiłam wybrać się do najbliższej księgarni i kupić cokolwiek za ostatnie grosze z portfela. Gdy znalazłam się już w sklepie z książkami zrozumiałam, że decyzję trzeba podjąć szybko, bo autobus stał już na przystanku, a pierwsi pasażerowie usadowili się już na swoich miejscach. Stojąc akurat przy dziale „Horror” chwyciłam pierwszą z brzegu przecenioną pozycję. I tak zaczęła się moja przygoda z najgorszym horrorem jaki czytałam w życiu.
Parę razy już zastanawiałam się, jak można tak spartaczyć ciekawy pomysł na fabułę, jaki niewątpliwie znajdował się w „Oblicze Karrie White”. Streszczenie, znajdujące się na ostatniej stronie już od pierwszych zdań zachęca czytelnika do zagłębienia się w lekturę:
W Czarnym Zaciszu – wiosce, której prawdziwej nazwy już prawie nikt nie pamięta – zaczynają dziać się straszne rzeczy. Najpierw płonie pełen dzieci sierociniec, a potem co kilka lat giną ci, którzy przeżyli.\
Jednakże ten opis jest niemalże wszystkim, co książka może nam zaoferować. Na pierwszych stronach nie dzieje się prawie nic – treść jest przewidywalna, a akcja ciągnie się jak flaki z olejem. Autorka nie potrafi umiejętnie wprowadzić nastroju, który rósłby systematycznie aż do przerażającego punktu kulminacyjnego. Dodatkowo, problemem jest też sam punkt kulminacyjny, bo w książce występują dwa takie zwroty akcji. Pierwszy wydaje się być tym jedynym i wyjaśniającym cała sytuacje, jednak nic bardziej mylnego, bo za parędziesiąt stron czeka na czytelnika kolejne rozwiązanie zagadki- tym razem o wiele mniej straszne i wypadające wręcz blado przy tym wcześniejszym.
Nagromadzenie niepotrzebnych postaci, które nie wnoszą nic nowego do książki jest kolejnym problemem. Poprzez dialogi też często nie dowiadujemy się niczego nowego – niektóre z nich są chyba tylko po to, by wypełnić puste kartki. Czasami czytając tę „porywającą” opowieść miałam wrażenie, że postacie powtarzają swoje kwestie – jakby każda z nich mogła używać ograniczonej liczby słów.
Ostatnia sprawa do której można się przyczepić to sprawy techniczne. W niemalże całej lekturze prowadzona jest narracja trzecioosobowa. Wszechwiedząca osoba przedstawia nam sytuację, opisuje otoczenie, zdradza myśli i uczucia bohaterów. I nagle, nie wiadomo skąd w czterech lub pięciu zdaniach wprowadzona zostaje narracja pierwszoosobowa. Czytelnik w żaden sposób nie zostaje poinformowany, że taka sytuacja będzie miała zaraz miejsce. Po prostu (najczęściej w środku akapitu) pojawia się samotne zdanie z narracją pierwszoosobową. Czyżby autorka nie mogła się zdecydować, który typ narracji wybrać?
Co ciekawe, po przeczytaniu tej lektury czułam okropny żal, bo autorka zmarnowała niesamowity potencjał historii. Ogólny zarys fabuły jest ciekawy i niepowtarzalny – wypadek sprzed lat, przez który giną kolejne osoby na tle mrocznych, ciemnych lasów, rodzinnej tajemnicy i straszącego sierocińca. Przykro mi więc, że wieje nudą, a niektóre wątki są tak niewyobrażalne i niezrozumiałe, że ma się wrażenie, iż autorkę za bardzo poniosła wyobraźnia.
Podsumowując: czytając tę książkę wynudziłam się jak mops, oprócz dwóch czy trzech scen, które faktycznie pobudziły moją wyobraźnie. Nie czułam jednak dreszczyku emocji, włos nie jeżył mi się na głowie, a nie oszukujmy się – to właśnie takie reakcje są pożądanymi, podczas czytania horroru.
Ocena ogólna: 2/10